Czy dzięki koronawirusowi rynek biohackingu zanotuje szybki wzrost?
Jeśli termin biohacking kojarzy się wam z szalonym naukowcem amatorem, który w swojej piwnicy tworzy (korona)wirusy tylko po to, aby „zapanować nad światem” – uspokajamy, że nie ma w tej wizji krzty prawdy. O tym, czym właściwie jest biohacking, dlaczego przedsiębiorcy już teraz powinni zacząć się nim interesować oraz jak ta technologia wpłynie na nas: konsumentów, pracowników i pracodawców po kryzysie wywołanym COVID‑19, opowiada Peter Joosten, biohaker, futurysta i autor książki pt. „Biohacking”.
Co dokładnie masz na myśli, mówiąc o biohakowaniu? Czy chodzi na przykład o wszczepianie różnego rodzaju urządzeń do organizmu czy o stosowanie rozwiązań zapobiegających starzeniu się?

Termin „biohacking” nie jest jeszcze jasno zdefiniowany. Istnieją właściwie trzy jego definicje. Najstarszym z nich jest termin „biohacking” w odniesieniu do wykorzystania biotechnologii open‑source. Według tej koncepcji każdy z nas może przeprowadzać eksperymenty biotechnologiczne w przysłowiowym garażu. Sam termin pojawił się w latach 80. i zyskał na popularności także w ostatnim czasie.
Biohacking można porównać do modyfikacji swojego organizmu w taki sam sposób, jak programiści zmieniają „wnętrze” swoich komputerów. Obecnie jesteśmy przyzwyczajeni do tego, że hakowanie komputerów jest możliwe, dzięki czemu zwiększana jest ich prędkość, poprawia się ich funkcję pamięci i być może dodaje się do nich jakieś dodatkowe funkcje. A teraz, wraz z postępem nauki i technologii, możemy postrzegać ludzkie ciało w ten sam sposób.
Z jednej strony mamy więc ludzi, którzy twierdzą, że za pomocą specjalnych diet czy suplementów mogą sprawić, że będą żyć dłużej lub po prostu poprawią swoją kondycję. Jednak po drugiej stronie spektrum są osoby, które wszczepiają elektroniczne implanty w swoje ciało (ja też jestem jedną z tych osób). Są też osoby, które eksperymentują ze swoim DNA i wprowadzają w swoim organizmie modyfikacje genetyczne.
Czym różni się zatem biohacking od tradycyjnej medycyny?
Największa różnica polega na tym, że biohakerzy po prostu biorą zdrowie w swoje ręce. Przeprowadzają więc (na sobie) wszelkiego rodzaju eksperymenty, na przykład analizują DNA i mikrobiomy, śledzą sen, zwracają uwagę na to, co jedzą – po to, aby poprawić swoje zdrowie i nie chorować (przez całe swoje życie). Jest to więc bardziej proaktywne, osobiste spojrzenie na medycynę.
Oczywiście istnieje grupa biohakerów, którzy mają przewagę nad innymi ze względu na swoją wiedzę na temat ludzkiego ciała. Mowa o naukowcach. Warto jednak podkreślić, że obecnie w dużej mierze biohackingiem zajmują się zwykli eksperymentujący ludzie.
Ponadto na rynku zaczynają pojawiać się również firmy, które są skłonne przeprowadzić na ludziach (lub dostarczyć im) testy, które pomogą im w biohackowaniu samych siebie.
Co stanowi obecnie największe zagrożenie związane z biohackingiem?
W tej chwili najniebezpieczniejsi (na razie dla samych siebie) są ludzie, którzy chcą modyfikować swoje DNA. Jest to obecnie jeden z najbardziej niepokojących elementów autohackingu.
Czy największym przedsmakiem tego, jak będzie wyglądała epoka biohackingu są tzw. wearables?
Jeśli ktoś używa wearables wyłącznie do śledzenia ilości kroków, swojej codziennej aktywności czy ilości przespanych godzin, by mieć większą wiedzę na temat swojego organizmu – nie nazwałbym tego biohackingiem. Jeżeli jednak zdecyduje się na podstawie tych danych zmienić coś w swoim zachowaniu lub przeprowadzić eksperymenty na swoim organizmie czy też spróbować różnych suplementów, aby sprawdzić, czy np. poprawi się jakość jego snu – wówczas jest to biohacking.

Dlaczego przedsiębiorcy powinni zacząć interesować się biohackingiem?
Myślę, że na to pytanie jest kilka odpowiedzi. Większość ludzi uważa, że świat wokół nich zmieni się wraz z technologią. Na przykład dzięki autonomicznym samochodom czy blockchainowi. Jednak, jak twierdzi profesor Michael Bass z Uniwersytetu Vanderbilt (USA), a także inni eksperci, jest bardzo mało prawdopodobne, abyśmy korzystali z technologii wyłącznie w celu zmiany otaczającego nas świata. Uważa, że będziemy z niej korzystać także do zmiany samych siebie – myślę, że to dobry pierwszy powód.
Drugi jest taki, że istnieje wiele możliwości rynkowych. Według osób analizujących gospodarkę, wielkość tego rynku osiągnęła 4,4 miliarda dolarów i spodziewają się, że w ciągu najbliższych pięciu lat będzie on rósł o około 25% rocznie. A należy podkreślić, że ów rynek ma całkiem szerokie spektrum – zaczynając od konsumentów, którzy chcą prowadzić zdrowy styl życia, a kończąc na tych, którzy marzą o długowieczności.
Trzecim powodem jest, jak sądzę, możliwość wykorzystania technologii biohackingu do zwiększenia własnej produktywności lub do poznania samych siebie. W kontekście rynku pracy możemy spodziewać się również pracowników, którzy poprzez różnego rodzaju modyfikacje będą chcieli poprawiać własne wyniki zawodowe.
Jakich rad udzieliłbyś pracodawcom, którzy chcieliby wykorzystać biohacking w celu „ulepszenia” swoich pracowników?
Radziłbym im, aby przyjrzeli się sposobowi, w jaki jest zaprojektowana przestrzeń do pracy w ich biurze, bardziej z perspektywy tzw. głębokiej pracy (deep work). Obecnie, przynajmniej w Holandii, panuje trend, aby mieć otwarte przestrzenie biurowe. Jednak osobiście wierzę, i jest to również pole w obszarze wydajności biohackingu, że potrzebne są również przestrzenie zamknięte, aby można było wykonywać swoją pracę w skupieniu. A więc chodzi tu o zarządzanie uwagą.
Mogą również przyjrzeć się temu, w jaki sposób można poprawić wydajność pracowników, na przykład oferując medytację mindfullness. A jeśli są naprawdę śmiałymi ludźmi, mogą również zasugerować zatrudnionym przyjmowanie nootropów, które poprawiają funkcje poznawcze takie jak pamięć czy kreatywność. Warto również przyjrzeć się metodzie Wima Hofa (holenderski rekordzista Guinnessa, który potrafi kontrolować temperaturę swojego ciała, w tym odporność na ekstremalne zimno, nazywany „człowiekiem lodu” – przyp. red.), która w „domowych” warunkach polega na wzięciu bardzo zimnego prysznica (w Polsce metoda ta jest znana pod pojęciem morsowania – przyp. red.) – reakcja ludzkiego ciała na ten zabieg jest czymś w rodzaju gimnastyki dla naczyń krwionośnych i układu nerwowego.
Jak technologia biohackingu wpłynie na nas: na konsumentów, pracowników i firmy?
Myślę, że biohacking będzie miał wpływ na nas wszystkich, według mnie istnieje kilka scenariuszy tego, jak będzie wyglądała przyszłość.
Coraz częściej wykorzystujemy technologię do mierzenia wszystkich parametrów w naszym życiu – na przykład za pomocą inteligentnych zegarków. Osobiście mam też inteligentny pierścień, który sprawdza jakość mojego snu, poziom złości i stresu. Poszczególne komponenty technologiczne stają się coraz mniejsze, a dzięki miniaturyzacji będziemy mieć możliwość umieszczania czujników (chipów) wszędzie.
Dla firm oznacza to możliwość pozyskania coraz większej ilości danych na temat użytkowników ich produktów. Warto więc już teraz zastanowić się nad tym, w jaki sposób można wykorzystać te dane i co zaoferować konsumentom, opierając się na tych informacjach. Co istotne, w Belgii, Szwecji czy Anglii istnieją już firmy, które oferują swoim pracownikom chipy, które zastępują im karty dostępu czy nawet karty płatnicze.
Osobiście jednak uważam, że to rozwój genetyki będzie miał największy wpływ na przyszłość globalnego społeczeństwa. Im więcej wiemy na temat modyfikacji genetycznych, tym zacznie pojawiać się więcej pytań i dyskusji na ten temat. W jaki sposób chcemy z nich korzystać? Czy wyłącznie w celu ratowania ludzkiego życia? Czy dowiemy się, które geny odpowiadają za naszą inteligencję, a które za długość życia?
A co z barierami natury moralnej?
Kiedy, jako ludzkość, odkrywamy jakąś nową technologię, naturalnym jest, że chcemy ją wypróbować. Może w przypadku bomby atomowej w końcu uznaliśmy, że to nie jest zbyt dobry pomysł, aby z niej korzystać. Niemniej coraz bardziej zmierzamy w kierunku czasów, kiedy technologię będziemy mogli wykorzystywać praktycznie do wszystkiego. Mnie osobiście najbardziej interesuje nie tyle sama biotechnologia, genetyka czy sztuczna inteligencja, ale ich kombinacja (połączenie).

Przy użyciu sztucznej inteligencji i genetyki można by było przykładowo stworzyć program, w którym algorytm mógłby decydować, które geny należy zmienić, aby uzyskać oczekiwane rezultaty. Myślę więc, że kwestie moralne będą stawały się coraz ważniejsze, ponieważ zmierzamy w kierunku ery, w której będziemy w stanie zrobić wszystko, co chcemy.
Pytania o kwestie moralne pojawiają się obecnie najczęściej w kontekście pracowników i wszczepiania im chipów przez pracodawców. Przykładowo ludzie zastanawiają się, jak w tym przypadku należy traktować wolną wolę pracownika. Czy nadal posiada on autonomię decyzyjną w obszarze użytkowania takiego chipa? Kto jest właścicielem takiego czujnika – pracodawca czy pracownik, w którego ciele został umieszczony? Co się stanie, jeśli dana osoba zdecyduje się na zmianę pracy lub zostanie zwolniona? W tym przypadku prócz aspektu moralnego należy spojrzeć na ten problem także pod kątem prawnym i politycznym.
Wszystko zależy również od tego, jaki dana osoba ma światopogląd. Z drugiej strony są już kraje, np. USA, które narzuciły wytyczne dotyczące wykorzystania sztucznej inteligencji. Osobiście uważam, że taki sam ruch przydałby się w przypadku technologii biohackingu. Przykładowo w Europie modyfikacje genetyczne na ludziach są zakazane. Tymczasem w Chinach czy Korei Północnej prowadzone już są badania genetyczne na dzieciach, które dzięki modyfikacji ich DNA mają być bardziej odporne, inteligentne i supersilne.
Omawiane przez nas kwestie mają znaczny wpływ na nasz system gospodarczy oraz geopolityczny. Najlepszym rozwiązaniem w tej sytuacji byłoby zatem zawarcie globalnych porozumień w sprawie tych czynników, na przykład kiedy możemy korzystać z danej technologii i kto o tym decyduje.
Myślę ponadto, że nasza moralna przyszłość zmieni się wraz z upływającym czasem. Przykładowo, około 20 lat temu w Holandii pojawiły się pierwsze telefony komórkowe. Wówczas pewien dokumentalista postanowił zapytać ludzi o to, czy chcieliby nabyć taki sprzęt. Większość osób odpowiadała przecząco, argumentując swoją decyzję sprawnym systemem pocztowym. Teraz oczywiście prawie wszyscy są posiadaczami smartfonów.
Jak społeczność biohakerów zareagowała na epidemię koronawirusa?
W obliczu kryzysu wywołanego przez koronawirusa i niemożnością stworzenia odpowiedniej szczepionki (jak dotąd) biohakerzy chętnie zaczęli dzielić się danymi na temat ich własnej kondycji zdrowotnej. Przykładowo, będąc posiadaczem pierścienia (którzy m.in. mierzy temperaturę mojego ciała), zarówno ja, jak i inni biohakerzy posiadający urządzenia ubieralne (wearables) możemy wysyłać swoje dane do Uniwersytetu w San Fransisco, gdzie badacze na podstawie otrzymanych danych sprawdzają, czy są w stanie zaobserwować objawy wirusa wcześniej niż dotychczas. Innym interesującym trendem jest dzielenie się przez biohakerów swoimi profilami genomowymi. Robią to, aby dowiedzieć się, czy ich objawy są związane z koronawirusem, a więc czy są chorzy.
Oprócz udostępniania danych niektórzy biohakerzy starają się opracować szczepionkę przeciwko koronawirusowi. Niestety, jestem sceptycznie nastawiony do części z tych przedsięwzięć. Przykładowo pewna grupa biohakerów zgłosiła się do mediów, twierdząc, że wie, w jaki sposób przygotować szczepionkę na koronawirusa, jednak w tym celu potrzebują około 10–25 tysięcy dolarów – aby móc konkurować z uniwersytetami czy dużymi firmami farmaceutycznymi. Głównym powodem, dla którego nie jestem zbyt entuzjastycznie nastawiony, jest fakt, że ludzie, którzy stoją za tym konkretnym projektem, nie są do końca transparentni – nie wiemy, jaki jest ich motyw, co więcej, nie dzielą się informacjami, jak przebiega ich praca nad szczepionką. Nie chciałbym, aby ludzie stali się królikami doświadczalnymi dla takich osób. Myślę, że dużo więcej pożytku dla społeczeństwa przynoszą akcje takie jak tworzenie przy wykorzystaniu drukarek 3Dd urządzeń medycznych, np. wspomagających oddychanie.
Istnieją więc dwa wyraźne trendy: biohakerzy, którzy dzielą się danymi, i ci, którzy próbują stworzyć szczepionkę przeciwko koronawirusowi.
W sieci można znaleźć webinaria zachęcające ludzi do biohackowania ich własnego organizmu (systemu odpornościowego) w celu uodpornienia się na wirusa. Co o tym sądzisz?
Ponownie muszę przyznać, że jestem sceptyczny wobec tego typu projektów. Wciąż nie wiemy, jak działa wirus i kto jest na niego najbardziej podatny. Przykładowo w Holandii większość osób, które są zarażone, ma również problem z chorobami układu krążenia. Co ciekawe, istnieje także wysoki odsetek osób przebywających na intensywnej terapii, które są otyłe. Wydawać by się mogło, że te osoby są bardziej podatne na zarażenie.
Biohacking powinien być na szczycie zdrowego stylu życia. Uważam bowiem, że wirus atakuje przede wszystkim osoby, które nie dbały o swoje zdrowie. Jeśli jesteś osobą, która nie zwraca uwagi na to, co je, nie rusza się i ogólnie nie dba o siebie – nie możesz spodziewać się, że za pomocą biohackingowego tricku będziesz bardziej chronionym. To tak nie działa.
Mam nadzieję, że w przyszłości, również dzięki obecnej sytuacji, ludzie zaczną zwracać większą uwagę na swoje własne zdrowie w bardziej zapobiegliwy sposób – zaczną jeść zdrowe jedzenie, będą zażywać suplementy, zaczną uprawiać jakiś sport lub po prostu będą częściej się ruszać i będę więcej czasu spędzać na słońcu.
Jaka będzie przyszłość biohackingu po koronawirusie?
Z pewnością więcej osób zainteresuje się tym obszarem. Dzięki temu będziemy bardziej świadomi swojego zdrowia i będziemy starali się lepiej poznać samych siebie.
Warto zwrócić uwagę na bardzo ciekawe wypowiedzi Billa Gatesa, w kontekście przyszłości biohackingu, które padły podczas sesji „Ask Me Anything” portalu Reddit, gdzie właściciel Microsoftu odpowiadał na pytania dotyczące pandemii koronawirusa COVID‑19.
Zapowiedział, że wprowadzi na rynek kapsułki, które mają „certyfikaty cyfrowe” wskazujące, kto został przetestowany na koronawirusa, a kto został zaszczepiony przeciwko niemu. Te „cyfrowe certyfikaty” to tzw. quantum‑dot tattoos, nad którymi pracują badacze z MIT i Rice University – jako sposób na prowadzenie dokumentacji szczepień. Tatuaże z kropkami kwantowymi zawierają rozpuszczalne mikroigiełki na bazie cukru, które zawierają szczepionkę i fluorescencyjne „kropki kwantowe” na bazie miedzi – osadzone w biokompatybilnych kapsułkach w skali mikronowej. W celu identyfikacji podanej szczepionki odczytuje się wzory stworzone z kwantowych kropek.
Myślę, że to bardzo interesujący, acz prowokacyjny projekt, który może zderzyć się z dużą ilością pytań natury moralnej.
Na koniec naszej rozmowy poprosiłabym cię o wskazanie pewnych trendów związanych z biohackingiem?
Trendy, o których będzie mowa w najbliższym czasie, są następstwem działań rynkowych gigantów. Firmy takie jak Apple, Google i Amazon wchodzą w branżę opieki zdrowotnej, która również jest pewną formą biohackingu. I tak Amazon pracuje nad własnym modelem opieki zdrowotnej, na razie przeznaczonym wyłącznie dla swoich pracowników, w celu zadbania o ich zdrowe, długie życie. Stawiają zatem na działania prewencyjne aniżeli leczenie chorych. Dlatego uważam, że w pewnym sensie jest to biohacking. Natomiast w Wal‑Marcie w Stanach Zjednoczonych wdrożono algorytmy mierzące, jak klienci przemieszczają się po supermarkecie, a na podstawie ich tętna pracownicy sklepu wiedzą, w jakim nastroju są kupujący.
Coraz więcej firm będzie również dostarczać usługi oparte na DNA. Z jednej strony będą oferować diety stworzone na podstawie DNA klienta, z drugiej podpowiadać im, w jakiej pracy sprawdzą się najlepiej – być może okażą się dobrymi kandydatami na menedżerów lub czeka ich przyszłość w finansach.